Polskie cementownie zagrożone zalewem cementu z Ukrainy
Wzrost importu cementu z Ukrainy wzrósł w ostatnich latach o ponad 1500 procent. Import wynosił odpowiednio:
- w 2020 r. – 32 tys. ton
- w 2021 r. – 52,6 tys. ton
- w 2022 r. – 101,7 tys. ton
- w 2023 r. – prawie 340 tys. ton
- w 2024 r. – ponad 500 tys. ton.
Szacuje się, że w przyszłym roku może wynieść nawet 1,5 mln ton.
Sytuacja ta uderza bezpośrednio w polskich producentów cementu, grozi zwolnieniami pracowników, zamykaniem zakładów. Obecnie branża cementowa zatrudnia 3,5 tys. osób oraz 22 tys. w zakładach kooperujących. Rocznie odprowadza 1,9 mld zł wpływów do budżetu państwa i samorządów.
Według danych GUS w 2023 r. produkcja cementu w naszym kraju zmalała o 11,9 proc. do 16,6 mln ton.
Nierówne szanse producentów
Produkcja cementu w Ukrainie nie jest w żaden sposób obciążona polityką klimatyczną Unii Europejskiej ani opłatami za emisję CO2. Ukraińska wytwórnia cementu nie ponosi nakładów na dekarbonizację ani planować inwestycji w instalacje CCS (carbon capture and storage).
„Statki załadowane cementem, napędzane mazutem, które emitują gigantyczne ilości CO2, opływają europejski kontynent tylko po to, aby trafić do Gdańska i tam się rozładować. Nie ma to nic wspólnego z ochroną klimatu. To nieuczciwa konkurencja z Ukrainy i z innych krajów spoza UE, które nie ponoszą żadnych kosztów polityki klimatycznej” – komentuje Zbigniew Pilch, dyrektor Stowarzyszenia Producentów Cementu (SPC).
W innych warunkach funkcjonują polskie cementownie.
Systematycznie wycofywane są bezpłatne uprawnienia do emisji CO2. Ich ceny nieustannie rosną, prognozy mówią nawet o 150 euro/tonę CO2 w 2030 r.
Nie istnieje obecnie inna technologa wytwarzania cementu. Nie sposób wyeliminować ciągle tak dużych ilości dwutlenku węgla emitowanych do atmosfery. Na producentów nakłada się więc obowiązek wychwytywania i zagospodarowywania CO2. Instalacje CCS to ogromnie kosztowne inwestycje. Często polegają na budowie drugiego zakładu obok każdego z istniejących.
Skąd pochodzi ukraiński cement?
Głównym graczem jest prywatna wytwórnia zlokalizowana w Iwano-Frankiwsku. Sprzedaje ona cement przez spółkę założoną w Polsce, posiadającą przedstawicielstwa w Białej Podlaskiej, Chełmie, Zamościu, Jarosławiu i Rzeszowie. Ukraińska cementownia jest w fazie rozbudowo. Jej docelowe moce produkcyjne mają wynieść do 4 mln ton rocznie.
Zagrożenie dla polskich cementowni
Szacunki ponad 1 mln ton importu ukraińskiego cementu rocznie to odpowiednik rocznej produkcji jednej polskiej cementowni. Oznacza to realne zagrożenie dla rodzimego przemysłu. Rodzi się zatem obawa utraty miejsc pracy, zmniejszenia wpływów z podatków do budżetu państwa. Obecnie branża cementowa zagospodarowuje 10% polskich odpadów komunalnych, co stanowi kolejną wartość dodaną dla samorządów oraz wsparcie krajowego systemu gospodarki odpadami.
Jak uchronić polskie wytwórnie przed zalewem ukraińskiego cementu?
„Jeżeli chodzi o import, to w 2026 r. wchodzi CBAM, czyli podatek węglowy na granicach UE. To jeszcze nie jest pewnie działający mechanizm. Nie wiemy, jak zadziała i czy będzie szczelny. Na dzisiaj najlepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie kontyngentów na import cementu, które zadziałałyby natychmiastowo i dawały jakąś przewidywalność w biznesie. Czekamy, przekonujemy, rozmawiamy. Mamy nadzieję, że Europa zrozumie, że trzeba chronić własny, wewnętrzny rynek” – mówi przewodniczący Stowarzyszenia Producentów Cementu, Krzysztof Kieres.
CBAM to tzw. graniczny podatek węglowy. Ma on w pełni funkcjonować od 1 stycznia 2026 r.
Cement wymaga specjalistycznych badań w celu oceny m.in. jego śladu węglowego. Konieczne są więc dodatkowe mechanizmy kontrolne, które pozwolą one ocenić, czy dany cement wjeżdżający do Polski ma określone parametry, a co za tym idzie - jakie opłaty powinny być w związku z tym naliczone.
Istnieją jednak obawy, że nawet w pełni szczelny mechanizm CBAM nie będzie wystarczającym narzędziem, które mogłoby ochronić polski przemysł cementowy.
Fot. monolityczne.com.pl